Idzie sobie człowiek przez życie, idzie. Zmienia miejsca pracy, zmienia miasta, kraje. Nie ma zbyt dużo czasu żeby wyhamować, rozejrzeć się do około. I nagle w którymś momencie patrzy w doł i widzi prawie pod stopą coś pięknego, coś czego tak naprawdę szukał i potrzebował przez całe poprzednie życie, ale nie był tego świadomy. Nachyla się i ostrożnie bierze to Coś i wkłada do kieszeni, tej, która jest najbliżej serca. Wkłada tam, bo jest pewny, że kiedy dopadnie go ciężar wcześniejszych przeżyć, kiedy na chwilę straci chęć do wszystkiego, to Coś wróci ochotę znów się uśmiechać i iść dalej przez życie. To Coś dla każdego jest inne, ma wiele nazw i kształtów. To Coś człowiek będzie strzec jak oko w głowie.
Każdy ma swój czas na odnalezienie tego Coś, a poraz inny na przypomnienie sobie że już kiedyś to znalazł.
Ja też mam już swoje Coś a nawet kilka. Nazywam to swoimi własnymi Skarbami, które trzymam w swoim sercu. I właśnie jednym z tych wielkich Skarbów są Łowcy Słów/ Groszek Stanilewicz. Dwie piękne delikatne kobiety, które mają w środku bezdenne Źródło dobrą energii oraz wspaniałe poczucie humoru, którymi dzielą się z innymi. Które potrafią nawet o śmierci opowiadać w taki sposób, że podnoszą na duchu. Każde spotkanie z nimi jest wielką radością i szczęściem. Każde spotkanie z nimi jest wyjątkowym, ale zbyt krótkim. Po każdym spotkaniu odrastają mi skrzydła, nawet kiedy mam wrażenie, że jestem przygnębiona olbrzymią górą a moją własna lista ulubionych opowiadań robi się coraz bardziej dłuższą. Jestem bardzo wdzięczna najpierw sobie, że kiedyś zdążyłam odnaleźć ten swój wielki Skarb i będę go chronić tak długo ile się da. Jestem bardzo wdzięczna Wam za to, że po prostu jesteście i że z takim zaangażowaniem robicie to co robicie.
Jesteście ze mną, jak to się mówi, na dobre i na źle.
I bardzo za to dziękuję!
P.S. Macie taką energię, że nawet kamerka ją łapie więc zdjęcia nie zawsze się udają. Albo to ja mam dwie lewe ręce.